źródło: http://blog.zapytajpolozna.pl/polog-karmienie-piersia/powiedzcie-szczerze-jak-to-jest-z-karmieniem-piersia-karmicie-czy-nie-karmicie/
dla zaspokojenia potrzeby jedzenia...
dla zaspokojenia potrzeby pragnienia...
dla zaspokojenia potrzeby bliskości...
dla zaspokojenia potrzeby snu...
dla zaspokojenia potrzeby wyciszenia...
dla potrzeby bezpieczeństwa...
dla poczucia ciepła...
na przebudzenie i obudzenie,
na pocieszenie i tęsknotę,
dla zwrócenia na siebie uwagi.
Jest dla niej całym światem, a na pewno znaczącą jego większością.
Wiele razy słyszałam od swojego lekarza i położnej, że jak już się urodzi, to karmić tylko do roku i ani dnia dłużej. Że to bez sensu tak długo karmić, bo pokarm jest już bezwartościowy, a zmiany zachodzące w piersiach są nieodwracalne. Że po roku, to karmienie sprawia przyjemność tylko matkom i że to w większości one tego potrzebują, a nie dziecko. Wówczas myślałam sobie - ok, tak zrobię. Rzeczywistość bardzo szybko to zweryfikowała.
Na początku martwiłam się o laktację, czy w ogóle będę miała pokarm, bo cycoki wcale się nie powiększyły, nie były twarde, nie leciała z nich siara jak u koleżanek przed porodem. Miałam jedną myśl w głowie - chcę karmić naturalnie, chcę być najbliżej Mai jak tylko się da. Chcę zaspokoić jej wszystkie potrzeby.
Oczytana kobiecą prasą i poradnikami dla mam natychmiast po porodzie, najszybciej jak to się dało przystawiłam Maję do piersi i... tak jest do dzisiaj :)
Nie zawsze było kolorowo, potrzebowałyśmy czasu, by nauczyć się siebie, rozpoznawać pragnienia i potrzeby. Maja była niecierpliwa, chciała, żeby pokarm leciał natychmiast, w dużych ilościach. Ssała łapczywie i "niechlujnie", a gdy w końcu mleko zaczęło płynąć strumieniami - dławiła się. Ale to był krótki czas, szybko zaczaiła, o co kaman:)
Upodobała sobie jeden dystrybutor, drugi samoistnie się zasuszył i tak od ponad roku "wisi" na jednym :)
Dużo ostatnio czytam na blogach koleżanek o karmieniu, o dyskursach na temat karmienia naturalnego i sztucznego, o tym jak długo powinno się karmić. Oczywista oczywistość - ile osób, tyle zdań. Każda z nas robi tak, jak uważa za stosowne. Większość postępuje zgodnie z instynktem. Znam mamy, które miały w sobie także ogromne nadzieje i chęci karmienia naturalnego, ale z różnych względów, nie tylko fizycznych uwarunkowań ( choć według tych mądrych poradników, laktację da się wywołać lub przywrócić w każdym momencie macierzyństwa ), nie mogły tego robić. Płacz i głód dziecka potęgował stres i frustrację, że robią coś nie tak i decydowały się na butelkę. Rozumiem to. Żadna matka nie może słuchać, kiedy dziecko płacze. Do tego często, gęsto dołujące i dobijające komentarze typu : "no przystaw do piersi niech nie płacze", "co ty tam masz w ogóle coś w tych cyckach?" , " bo ja....". Fuck off z tym. Dajcie matce samej decydować, co jest dobre dla jej dziecka.
Znam również drugą stronę medalu. Są kobiety, które z wygody i obawy przed utraceniem urody swoich piersi decydują się na karmienie butelką. Niby też staram się to zrozumieć, ale trochę to słabe. W Anglii, gdzie obecnie urodził się mój bratanek, dość powszechne jest sztuczne karmienie. Tam kobiety są mniej wytrzymałe na ból. W zasadzie o jakim bólu ja mówię? Czy karmienie sprawia ból? Pomijając pierwsze chwile, kiedy pierś musi się przystosować do ssaka i pomijam te chwile, kiedy ssaczek ząbkuje i zdarzy mu się ugryźć. Ale poza tymi momentami przecież jest to mega przyjemnie, satysfakcjonujące...Czyż nie?
Bo wstyd, bo krępujące, bo łatwiej wyjąć butelkę z termoopakowania niż cycka?
Spotykam się często z pytaniem, czy jeszcze karmię. Dumnie odpowiadam, że tak. Na co słyszę, że będę do 18-stki karmić, lub że jak pójdzie do szkoły, to ja będę na przerwach karmić. No i co z tego? No i będę i moja sprawa. Wiadomo, że są momenty, kiedy chciałabym móc wyjść na całą noc na zabawę i nie martwić się, że za 2h się obudzi i będzie płakać wniebogłosy za ukochanym cycem. Wiadomo, że chciałabym przespać całą noc. Ale co tam, za jakiś czas też będzie niejedna okazja, by wyjść a na pewno będzie okazja, żeby się wyspać. A póki co, skoro jestem jej tak potrzebna, to ok. Nie mam z tym problemu żadnego.
Liczę na to, że matka natura wie, co robi. Że tak jak u niektórych mam, Maja któregoś dnia sama zrezygnuje z cyca i obędzie się bez tych wszystkich drastycznych metod odstawiania jak :
- bandażowanie się,
- smarowanie czerwono-krwistą szminką, pieprzem itp.
I choć słowa mojej przyjaciółki, że "sutki są jak wentyle od Stara" nabierają u mnie dosłownego znaczenia, to nie zamierzam z tego rezygnować. Chyba nie ma bardziej intymnej sytuacji między mamą, a dzieckiem, kiedy wtulone w siebie, patrzymy sobie w głęboko w oczy, jesteśmy jednością przez ten moment. Podłączenie do dystrybutora :) = się zawsze 100% zadowolenie i uśmiech od ucha do ucha.
Ps. Pisząc tego posta niejednokrotnie odrywałam się, żeby właśnie to uczynić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Co myślicie o tym...