środa, 28 stycznia 2015

no to podaj dalej :)

Kochani,
do tej pory to ja brałam udział w konkurach i rozdawajkach. Niektóre z nich udawało mi się wygrać. Moment, w którym to następowało na długo zapada w pamięci męża i Mai. Jest to bowiem okrzyk podobny chyba do tego, kiedy wygrywa się w totka...Piszę chyba, bo póki co dane mi było wydrapać 200 zł ;P więc mogę jedynie domyślać się, jak emocje sięgają zenitu, kiedy trafia się w 6-stkę. Ale ja jestem taka, że cieszę się ze wszystkiego. Udało mi się wygrać drobiazgi i naprawdę wypasione podarki. Za każdym razem cieszę się tak samo.

No i przyszedł ten moment, kiedy chcę dać Wam coś od siebie :) Dzięki szybkiemu refleksowi i bacznemu obserwowaniu rozdawajek cudownie utalentowanej Hally, udało mi się upolować coś :) Akcja, w której poprzez wygranie tego konkursu, polega na tym, że wymieniamy się między sobą swoimi rękodziełami. Ja od Hally dostałam tę piękną podusię - siedzisko kotka. Maja zauroczona. Mama nie mniej :) a o to chodzi, by dawać komuś radość. Halince udało się to w 10000000%.
Zobaczcie, co dostaliśmy :

Podusię - siedzisko Kotka
Przepyszny Przepiśnik, wraz z którym otrzymałam coś przepysznego :)


Skądinąd zapraszam Was do odwiedzenia bloga KLIK i profilu na facebook'u KLIK tej czarodziejki. Ta sympatyczna, niezmiernie skromna osoba wyczaruje dla Was wszystko. Nie ma dla niej rzeczy niemożliwych :) Podziwiam ją za upór i determinację, której mi brak.

Ale obiecuję, że przy okazji tej rozdawajki będę mega zmobilizowana :) 
No to ruszamy. 
ZABAWA PODAJ DALEJ
Zasady są proste:
  1. Musisz mieć bloga.
  2. Wygrywają dwie pierwsze osoby, które wyrażą chęć wzięcia udziału w konkursie poprzez zostawienie komentarza tutaj, na blogu.
  3. Później ja mam 3 miesiące na wysłanie Wam mojego uszytka.
  4. Po otrzymaniu prezentu jesteście zobowiązani ogłosić u siebie na blogu taki sam konkurs.
No to do dzieła! kto pierwszy, ten lepszy :)

środa, 21 stycznia 2015

Dopóki żyć będą...

Ostatnie dni, w zasadzie od 2 tygodni nie ma dnia, żeby Maja nie budziła się z wyrysowanym na ustach pytaniem: "Czy babcia Mirka dzisiaj przyjedzie?"

Większość z moich bliskich znajomych wyemigrowała za przysłowiowym chlebem. Większość z nich jest zadowolona z tej decyzji, bo znaleźli tam to, czego tutaj na próżno szukali. Zarówno miłość, ale i pieniądze. A wiadomo, że jedno i drugie jest wyznacznikiem pewnego komfortu życia.

Bliska mi osoba, która opuściła nasz kraj ponad 2 lata temu często mi powtarza, że za granicą czeka na nas lepsze życie. Że z naszym ( moim i męża ) wykształceniem możemy zbijać krocie i żyć godnie. Odpowiadam wówczas, że nie wyobrażam sobie, by pozbawić Maję kontaktu z dziadkami. Pominę kwestię, że sama nie widzę siebie w tej roli, to dziecku tak związanemu z ukochanymi dziadkami nie mogę zafundować takiej rozłąki.

Mój przyjaciel często używa stwierdzenia: "Kiedy pracujesz za granicą wszyscy chcą wiedzieć, ile zarabiasz.
A nikt się nie spyta jak bardzo cierpisz z powodu braku bliskich." Są do życiowe dylematy. W kraju, w którym żyjemy, nie mamy dostatniego życia. Żyjemy przeciętnie. Szczególnie, że ja nie pracuję i zajmuję się Mają i domem. Jak większość młodych osób wiedziemy życie na kredycie. Więc nie stać nas na kawiory, szampany i wycieczki zagraniczne. Ale mamy coś ponad to wszystko. Mamy miłość, mamy siebie, mamy swój własny, ale ciasny kąt. Mamy bliskie nam osoby przy sobie. 

O mojej miłości do dziadków i o tym, że nie było mi dane nacieszyć się ich obecnością pisałam równo rok temu o tutaj . Dlatego nie odbiorę córci możliwości obcowania z dziadkami każdego dnia. To miłość bezwarunkowa. To wspólne spacery. To zabawy w chowanego. To kryjówki i namioty z koca i krzeseł. To miliony drobnych gestów. To czas, którego nic innego nie zastąpi. Ani skype, ani bilet lotniczy raz w roku...

Więc dopóki żyć będą - my będziemy tutaj, przy nich, tuż o krok...
Źródło : http://www.plasterek.pl/Inspiracje.html

środa, 7 stycznia 2015

Nie jestę blogeręęę

Mija rok odkąd napisałam swojego pierwszego posta. Pamiętam, że robiłam to z wypiekami na twarzy. Nie wiedziałam, co z czym się je...jak ten świat blogerski wygląda. W zasadzie nic o tym świecie nie wiedziałam, ale pchałam się do niego, bo chciałam spróbować czegoś innego. Miałam wiele planów do zrealizowania. Płonne nadzieje, że stanę się mega popularna, że wyświetleń postów i komentarzy będzie na pęczki...Nie no, żartuję, aż tak nie popłynęłam w tym temacie. 

Dziś jestem w tym samym miejscu, co rok temu. Hehe...sama właśnie pisząc to śmieję się sama do siebie. Bo wiem, że za rok znowu będzie moje mega podsumowanie i pewnie będę dreptać dokładnie tutaj, gdzie jestem dzisiaj.

CO SIĘ ZMIENIŁO?

Dzięki blogowaniu poznałam parę fajnych osób. Zaczęłam po woli rozumieć, co z czym się je. Wzięłam udział w kilku akcjach. Byłam kilka razy sponsorem nagród. Moje uszytki trafiły niejednokrotnie w malutkie rączki dzieciaczków. Wygrałam kilka razy konkursy z fajnymi nagrodami. Stałam się bardziej oczytana w blogach koleżanek po fachu :P jestem prawie na topie ze wszystkimi aferami :P a tak serio...pisanie postów nie jest moją mocną stroną. W sumie mam wiele do przekazania, mam swoje zdanie w wielu kwestiach, ale brakuje mi mobilizacji lub systematyczne pisanie nie weszło mi w krew. Podziwiam koleżanki za to, że przy porannej kawie już coś skrobią, przy gotowaniu obiadu kończą posta, by na podwieczorek czytelnicy mogli się już delektować czytaniem. Nie mam w sobie tyle samozaparcia. Mój wolny czas rano kończy się, gdy jestem na etapie przeglądania facebooka, czytaniu ulubionych blogów i to by było na tyle. W ciągu dnia nie ma szans na spokojne przesiadywanie w necie. Zwyczajnie szkoda mi czasu na to. Wolę go spożytkować na zabawie z córką, na rodzinnym spacerze, na wypadzie na zakupy, obojętnie. Choć posiadam super wypasiony aparat, to nie zabieram go ze sobą na każde wyjście, nie jest pod ręką, nie trzaskam fotek codziennie. Mówię - blogerka ze mnie żadna. Ale sam fakt posiadania bloga daje mi dużo radości. Jest jedną z wielu pasji, nie jedyną...

CO SIĘ ZATEM NIE ZMIENIŁO?

Choć posiadam te same narzędzia, co wszyscy inni blogerzy, to kompletnie nie umiem z nich korzystać. Nie umiem lub nie chcę poznać, jak z nich korzystać. Otwarcie powiem, że zazdroszczę koleżankom, że tak sprawnie potrafią poruszać się w świecie wirtualnym i pozyskiwać z tego profity. Mam chęć zmienić to. Bo dlaczego by nie? 

Liczba postów napisanych przez rok nie jest powalająca na kolana :P przypada średnio jeden na miesiąc :) buhahaha, nie no...blogręęęę nie jestem :P pisałam już to ? :) Nawet żadnego konkursu nie zrobiłam, bo nie wiem jak za to się zabrać - o losie :P

Głównie życie toczy się swoim kołem. Blog jest miłym dodatkiem do mojego szczęśliwego życia.

CO ZAMIERZAM DALEJ?

Skoro dzisiaj, po roku prowadzenia bloga nie mogę nazwać się prawdziwym blogeręę, to może postaram się to zmienić, skoro już tutaj jestem. Postaram się poznać od zaplecza ten świat i wycisnąć jak cytrynę. Nie no, zapędziłam się. Chcę sprawniej, płynniej poruszać się w świecie blogerów. Może zacznę być jeszcze bardziej aktywna, by zaistnieć :)

Zamierzam więcej szyć, szyć, szyć, szyć. Realizować swoje plany i założenia.

Chcę nauczyć się wykorzystywać narzędzia, o których wcześniej wspominałam.

Ale, że wychodzę z założenia, że lepiej nie mieć postanowień, tylko działać, tak też uczynię.

A przy okazji, chciałabym podziękować moim lubisiom, że byli, są i przybywają. To Wy jesteście machiną napędową tego, co tutaj się tworzy.

Buziak :*



poniedziałek, 8 grudnia 2014

Piernikove love

W zeszłym roku było tylko je komu jeść, a w tym roku miałam również pomocników. Robienie pierniczków poza cudownym aromatem unoszącym się w całym mieszkaniu ma również szereg innych zalet:
- scalają rodzinkę,
- pobudzają wyobraźnię dziecka,
- są idealną rozrywką i alternatywą dla ciastoliny,
- kreatywne,
- są pyszne,
- są pyszne i....
- są pyszne :)
Jedyne co się nie zmieniło, to ilość otworów gębowych do upychania ich, przeżuwania i połykania. Przy czym jakość odgłosów, mlaskanie i klepanie się po brzuchu jest bezcenne i nie ma lepszej recenzji dla tych smakowitości.
















Z racji spaczenia zawodowego nie omieszkam wspomnieć o właściwościach odżywczych i wpływie na organizm tych ciasteczek.
Otóż warto wiedzieć, że:
- mogą łagodzić nudności wywołane chorobą lokomocyjną lub ciążową - więc warto mieć je przy sobie w takich okolicznościach w torebce,
- mogą stymulować organizm do oczyszczania dróg oddechowych,
- poprawiają apetyt i łagodzą migrenowe bóle głowy,
- mogą podnieść nastrój :) 
- zawierają wiele witamin takich jak : A, E, C, B1, B2, B6, PP oraz składników mineralnych: wapń, fosfor, magnez, żelazo, sód, potas i cynk. 
Ponadto wartość kaloryczna to 55,26 kcal/231,22kJ ;)





A oto przepis na te pachnące łakocie:
- 25 dag mąki
- łyżeczka imbiru ( my daliśmy 2 łyżeczki przyprawy do piernika ), ale może to być cynamon, kardamon - co kto lubi
- łyżeczka proszku do pieczenia
- 10 dag masła
- 10 dag cukru
- jajko
- laska wanilii
- szczypta soli
- tłuszcz do wysmarowania blachy

1. Mąkę wraz z proszkiem do pieczenia, imbirem (przyprawą do piernika etc.) przesiewamy przez sito na stolnicę, siekamy z masłem. Dodajemy jajko utarte z cukrem, szczyptę soli, nasionka wanilii i zagniatamy ciasto, dobrze je wyrabiając. Inaczej będzie się kruszyć i źle wałkować.
2. Na posypanej mąką stolnicy rozwałkowujemy ciasto na grubość około 3 mm i foremkami nadajemy kształt ciastkom.
3. Blachę smarujemy tłuszczem lub wykładamy papierem pergaminowym. Ja robię jedno i drugie, bo wówczas papier mi się nie przesuwa i nie zawija :) Układamy ciasteczka. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika i pieczemy w temp. 180stopni przez około 15 min.


SMACZNEGO!! :)

poniedziałek, 20 października 2014

Spacerkiem po Mai pokoju:)

Troszkę to trwało...bo prawie dwa miesiące, ale efekt końcowy mnie zadowala :)































 Zadowolenie na twarzy dziecka jest chyba najlepszym dowodem na to, że niespodzianka się udała i warto było poczekać:)