poniedziałek, 20 października 2014

Spacerkiem po Mai pokoju:)

Troszkę to trwało...bo prawie dwa miesiące, ale efekt końcowy mnie zadowala :)































 Zadowolenie na twarzy dziecka jest chyba najlepszym dowodem na to, że niespodzianka się udała i warto było poczekać:)

niedziela, 12 października 2014

wszystko jest możliwe...

...ale nie zawsze proste do osiągnięcia. Bardzo bliska memu sercu osoba często powtarza mi, że bycie rodzicem to najtrudniejsza rola, jaką na deskach życia trzeba "odegrać". Powtarza także, że nikt do tej pory nie pokusił się na poprowadzenie szkoły, studiów, czy korespondencyjnych kursów pt. "Jak być dobrym rodzicem?"
To kwestia intuicyjna i w dużej mierze kierowana z głębi serca.

22.06.2014. nadszedł magiczny czas, że przełamało się we mnie coś, co kruszyło się od dawna. To był ten moment, gdzie wewnętrznie czułam, że i ja i Maja jesteśmy na to gotowe. Zaryzykowałam i opłaciło się. Wbrew wszystkim straszeniom i zabobonom nie było tak źle, jak tego się obawiałam. W ciągu jednego dnia odstawiłam Maję od piersi. Miała prawie dwa lata. Uznałyśmy, że to najwyższy czas. Udało się bezboleśnie tak jak tego sobie życzyłam i o czym wspominałam tutaj.
 
Praktycznie jednocześnie nauczyliśmy się regularnego korzystania z nocnika. Maja odkąd nauczyła się siedzieć poznała, co to znaczy kibelek. Cieszyła się z możliwości jakie jej dawał ;) ale przyszedł czas, że się zbiesiła i na nocnik patrzeć nie chciała. Nie zmuszałam. Uznałam, że przyjdzie i na to odpowiednia pora. Tak też się stało. Odpieluchowywanie zajęło nam 2 dni :) Tak wiem, pojętne i bardzo mądre mam dziecko :) Muszę nadmienić, że na noc od samego początku nauki nie zakładaliśmy pampersa. Phi...prościzna...;)

Dzisiaj Maja ma skończone dwa latka i 3 miesiące (bez 10 dni). Na bilans się dostać nie możemy, więc tworzę go za pomocą tego postu sama. Pewnie nie będę w tej ocenie obiektywna, bo się tak nie da, ale spróbuję być krytyczna.

Maja jest moim zdaniem bardzo mądrą i elokwentną dziewczynką, która kiedy nie ma przekonania o słuszności zabrania głosu - tego nie uczyni. I niektórzy, kiedy mnie pytają, czy Maja coś mówi, na moją twierdzącą odpowiedź - nie dowierzają. Ale uznałam, że najgorsze, co może być, to ponaglać, zmuszać i na siłę przekonywać, żeby wydusiła z siebie jakieś słowo. Mówi. Mówi bardzo dużo, wyraźnie, retorycznie i z sensem. Odwzorowuje dialogi dorosłych. Kombinuje składnie. Buduje zdania złożone. 

Jest uparciuszkiem, ale chyba daleko mi do stwierdzenia, że przechodzimy typowy bunt dwulatka, o ile można o takim mówić. Zdarza się jej walczyć o swoje ze łzami w oczach. Ale gdy na spokojnie wytłumaczy jej się, dlaczego nie może tego zrobić, dostać etc. bardzo szybko przyswaja i sytuacja się nie powtarza.

Jak każde dziecko ma lepsze i gorsze dni. Czasami budząc się rano wiem, jaki będzie przebieg dnia. Ostatnimi czasy coś zachwiało jej spokojnym, całonocnym snem. Od kilku dni jest ok, ale był czas, że budziła się kilka razy w nocy z płaczem i tylko ukojenie znajdywała w mych ramionach tulących do ponownego snu. Wyczytałam, że w tym okresie dzieci nie potrafią radzić sobie z natłokiem zdarzeń, emocji nagromadzonych w ciągu dnia. Sen daje regenerację ale i chwilę do ponownego wyciszenia się i odreagowania. Stąd ten płacz. Powróciliśmy także do popołudniowej drzemki. Póki co jest ok.

Jest wesołą, radosną dziewczynką, która z anielską cierpliwością czeka na swój nowy pokój i swoje nowe łóżko...No właśnie...łóżko...dotykam sedna postu...

Śpi z nami. Nie chcę zagłębiać się w temat, czy to dobrze, czy nie, czy fizjologicznie, czy patologicznie. Kochamy te nasze wspólne spanie i poranne budzenie się, wpatrzone roześmiane oczka mówiące "dzień dobry". Chodzi o sam moment zasypiania. Od maleńkości nosiłam Maję do snu. Tuliłam, kołysałam, przytulałam. Kochałam to, czułam, że tak chcę i tak mi i Jej dobrze. Zostało jej to noszenie do dzisiaj. Chociaż nie używamy słowa "usypianie" bo kojarzy jej się ewidentnie z koniecznością pożegnania się z zabawami, zamiennie stosujemy "potańczymy"...:) Jeszcze parę miesięcy temu, kiedy dopiero snułam plany o nowym pokoju dla córeczki i 4 kg więcej mojej Mai, nie przeszkadzało mi to "tańczenie". Teraz, gdy coraz bliżej przeprowadzki poczułam nagłą chęć, by Maja zaczęła zasypiać w łóżku sama. Po kołysance, po przeczytanej bajce, po milionie buziaków i przytulasków - ale żebym nie musiała kiwać się do rytmu muzyki. 

Wszystko szło wg planu jak w poprzednich sytuacjach. Do dzisiaj. Zgodnie stwierdziłyśmy, że kładziemy się do łóżka. Jeszcze wczoraj śmiałam się z poprzedniej nocy, kiedy godzinę udawałam, że śpię i wysłuchiwałam Jej monologu, zabawnych opowieści, wszystkich znanych jej rymowanek i piosenek, w końcu rozmowy z kotkiem, by po godzinie odwróciła się na bok i zasnęła.

Dziś wszystko na opak. Chciała "potańczyć". Odłożona do łóżka po chwili stwierdziła, że tak nie zaśnie i mam Ją ponosić. Czułam intuicyjnie, że nie mogę się złamać i muszę być twarda do końca. Powtarzałam uparcie, że bolą mnie ręce i musi zasnąć przytulona do mnie. Spotkałam się z ogromnym zawodem. Wstała z łóżka i stała przed nim nawet nie wiem ile czasu, prosząc mnie przez gromkie łzy, żebym wstała i ją "ukochała". Serce pękało mi na milion kawałków, gdy zaczęła zanosić się od płaczu. Miałam dwie opcje do wyboru:
1 - ulec i sprawić, że nie będzie wiedziała, dlaczego sprawiłam, że musiała płakać przez cały ten czas skoro i tak ją "ukochałam" i "ponosiłam" lub
2 - zacisnąć zęby, powstrzymać się od płaczu i przeczekać.
Wybrałam opcję nr 2. Powtarzałam sobie w myślach, że muszę tak zrobić, żeby nie skrzywdzić Jej jeszcze bardziej swoją niekonsekwencją. Trwało to dla mnie zbyt długo, na tyle, żeby mieć chwilę zwątpienia. Ale nie poddałam się. Jak twardym trzeba być, by nie ulec na błagania ukochanej córeczki, proszącej przez potok łez, żebym "ją ukochała"...MASAKRA emocjonalna.

W końcu przyszła do mnie do łóżka, do moich wyciągniętych ramion. Przytuliła się, dalej powtarzając jedno i to samo. Nie odzywałam się wcale. Jedyne co, to "ukochałam" Ją najmocniej jak potrafiłam i powstrzymując łzy, tuliłam tak długo, aż się uspokoiła. 

Wiedziałam, że robię dobrze. Że nie dzieje się żadna krzywda. Że jest to próba postawienia na swoim. Że jeśli ulegnę, te sceny histerii będą się powtarzać, a przecież to tak bardzo boli. Że nie obchodzi mnie, co myślą o mnie sąsiedzi słyszący przeraźliwe wołanie: "mamo, mamo tutaj, ponosić, ukochać"...

Nie zasnęła zbyt szybko. Bo bardzo szybko wrócił Jej humor i musiała wygadać się, wyśpiewać, obgadać wszystkie ważne sprawy z kotkiem, by po godzinie odwrócić się na boczek i zasnąć...

Chyba gorzej będzie ze mną tej nocy...bo muszę podnieść z ziemi te pęknięte serce i posklejać je w całość...albo nie!! Rankiem wszystkie kawałki złożą się w nią od jednego uśmiechu córci mojej :*