środa, 12 lutego 2014

memories



Spacery z Mają przywołują u mnie wiele wspomnień, głównie tych z okresu dzieciństwa. Wystarczy jeden podmuch powietrza, który niesie za sobą woń fiołków, by wywołać na mojej twarzy uśmiech i rozrzewnienie. Tak bujamy się i bujamy na huśtawce, nie musimy nic innego robić, tylko gapić się w niebo i wypatrywać ptaków.
Do koszyczka wspomnień mogłabym wrzucić "śpiew" mew. Są ludzie, których drażnią ich trele, a mnie wręcz odwrotnie. Lubię, kiedy hałasują, im głośniej tym lepiej. Otwiera się w mej głowie szufladka ze wspomnieniem lata, gorącego, słonecznego, kiedy z rodzinką wybieraliśmy się nad morze, by spędzić tam cały dzień. Cieszyliśmy się na ten wyczekany, rodzinny wypad. 
Czasami nie wiem skąd, nie wiem co, ale tak pachnie wspomnienie jakieś...np.ukochanej lalki, która wówczas nie pachniała tandetną chińszczyzną...no właśnie dzisiaj jestem w stanie określić dany zapach, a te z dzieciństwa są po prostu moje, pachnące, miłe...
Gdy tak gapię się w to niebo, szczególnie w słoneczny dzień, pachnący wiosną odnajduję w sobie drzemiące pokłady zachowań dziecka. Czy każdy nosi w sobie dziecko do końca życia? Cieszą go banalne rzeczy, czy tylko te materialne, namacalne? Ale coś mnie na tyle hamuje, że tylko w główce mej skaczę po drzewach, rzucam jabłkami nabitymi na kij, wydłubuję piórka z poduszki :) 
Co innego mnie cieszy - myśl pewna, fakt, który z każdym dniem pozwala mi puścić wodze fantazji i przenieść się do beztroskiej krainy dziecka. 
To są te dni, kiedy sadzam Maję na swoje kolana i bujamy się mocno, do samego nieba, do ptaszków.
To są te chwile, kiedy zagniatając ciasto na drożdżowe bułeczki pozwalam do woli bawić się ów ciastem malutkim, pulchnym rączkom mojej córci.
To są te momenty, kiedy robię Jej domek z koca i krzeseł.
To są te mgnienia oka, kiedy Maja leci z mazakiem na kanapę, czy książkę.
Tylko rola się zmieniła. Jestem mamą swojej córci. Chciałabym, żeby jej dziecięcy świat pachniał jak mój. Lub lepiej. Oczywiście, że lepiej! 
Wspomnienia, te dobre - rzecz jasna, są najcenniejszym darem ludzkiego umysłu, jaki posiadamy. To dzięki nim odpływamy daleko daleko na chmurce z bitej śmietany:)


niedziela, 2 lutego 2014

dystrybutor

źródło:  http://blog.zapytajpolozna.pl/polog-karmienie-piersia/powiedzcie-szczerze-jak-to-jest-z-karmieniem-piersia-karmicie-czy-nie-karmicie/




dla zaspokojenia potrzeby jedzenia...
dla zaspokojenia potrzeby pragnienia...
dla zaspokojenia potrzeby bliskości...
dla zaspokojenia potrzeby snu...
dla zaspokojenia potrzeby wyciszenia...
dla potrzeby bezpieczeństwa...
dla poczucia ciepła...
na przebudzenie i obudzenie,
na pocieszenie i tęsknotę,
dla zwrócenia na siebie uwagi.

Jest dla niej całym światem, a na pewno znaczącą jego większością.

Wiele razy słyszałam od swojego lekarza i położnej, że jak już się urodzi, to karmić tylko do roku i ani dnia dłużej. Że to bez sensu tak długo karmić, bo pokarm jest już bezwartościowy, a zmiany zachodzące w piersiach są nieodwracalne. Że po roku, to karmienie sprawia przyjemność tylko matkom i że to w większości one tego potrzebują, a nie dziecko. Wówczas myślałam sobie - ok, tak zrobię. Rzeczywistość bardzo szybko to zweryfikowała. 

Na początku martwiłam się o laktację, czy w ogóle będę miała pokarm, bo cycoki wcale się nie powiększyły, nie były twarde, nie leciała z nich siara jak u koleżanek przed porodem. Miałam jedną myśl w głowie - chcę karmić naturalnie, chcę być najbliżej Mai jak tylko się da. Chcę zaspokoić jej wszystkie potrzeby.
Oczytana kobiecą prasą i poradnikami dla mam natychmiast po porodzie, najszybciej jak to się dało przystawiłam Maję do piersi i... tak jest do dzisiaj :)
Nie zawsze było kolorowo, potrzebowałyśmy czasu, by nauczyć się siebie, rozpoznawać pragnienia i potrzeby. Maja była niecierpliwa, chciała, żeby pokarm leciał natychmiast, w dużych ilościach. Ssała łapczywie i "niechlujnie", a gdy w końcu mleko zaczęło płynąć strumieniami - dławiła się. Ale to był krótki czas, szybko zaczaiła, o co kaman:)

Upodobała sobie jeden dystrybutor, drugi samoistnie się zasuszył i tak od ponad roku "wisi" na jednym :)

Dużo ostatnio czytam na blogach koleżanek o karmieniu, o dyskursach na temat karmienia naturalnego i sztucznego, o tym jak długo powinno się karmić. Oczywista oczywistość - ile osób, tyle zdań. Każda z nas robi tak, jak uważa za stosowne. Większość postępuje zgodnie z instynktem. Znam mamy, które miały w sobie także ogromne nadzieje i chęci karmienia naturalnego, ale z różnych względów, nie tylko fizycznych uwarunkowań ( choć według tych mądrych poradników, laktację da się wywołać lub przywrócić w każdym momencie macierzyństwa ), nie mogły tego robić. Płacz i głód dziecka potęgował stres i frustrację, że robią coś nie tak i decydowały się na butelkę. Rozumiem to. Żadna matka nie może słuchać, kiedy dziecko płacze. Do tego często, gęsto dołujące i dobijające komentarze typu : "no przystaw do piersi niech nie płacze", "co ty tam masz w ogóle coś w tych cyckach?" , " bo ja....". Fuck off z tym. Dajcie matce samej decydować, co jest dobre dla jej dziecka.

Znam również drugą stronę medalu. Są kobiety, które z wygody i obawy przed utraceniem urody swoich piersi decydują się na karmienie butelką. Niby też staram się to zrozumieć, ale trochę to słabe. W Anglii, gdzie obecnie urodził się mój bratanek, dość powszechne jest sztuczne karmienie. Tam kobiety są mniej wytrzymałe na ból. W zasadzie o jakim bólu ja mówię? Czy karmienie sprawia ból? Pomijając pierwsze chwile, kiedy pierś musi się przystosować do ssaka i pomijam te chwile, kiedy ssaczek ząbkuje i zdarzy mu się ugryźć. Ale poza tymi momentami przecież jest to mega przyjemnie, satysfakcjonujące...Czyż nie?
Bo wstyd, bo krępujące, bo łatwiej wyjąć butelkę z termoopakowania niż cycka?

Spotykam się często z pytaniem, czy jeszcze karmię. Dumnie odpowiadam, że tak. Na co słyszę, że będę do 18-stki karmić, lub że jak pójdzie do szkoły, to ja będę na przerwach karmić. No i co z tego? No i będę i moja sprawa. Wiadomo, że są momenty, kiedy chciałabym móc wyjść na całą noc na zabawę i nie martwić się, że za 2h się obudzi i będzie płakać wniebogłosy za ukochanym cycem. Wiadomo, że chciałabym przespać całą noc. Ale co tam, za jakiś czas też będzie niejedna okazja, by wyjść a na pewno będzie okazja, żeby się wyspać. A póki co, skoro jestem jej tak potrzebna, to ok. Nie mam z tym problemu żadnego.

Liczę na to, że matka natura wie, co robi. Że tak jak u niektórych mam, Maja któregoś dnia sama zrezygnuje z cyca i obędzie się bez tych wszystkich drastycznych metod odstawiania jak :
  •  bandażowanie się,
  •  smarowanie czerwono-krwistą szminką, pieprzem itp.

I choć słowa mojej przyjaciółki, że "sutki są jak wentyle od Stara" nabierają u mnie dosłownego znaczenia, to nie zamierzam z tego rezygnować. Chyba nie ma bardziej intymnej sytuacji między mamą, a dzieckiem, kiedy wtulone w siebie, patrzymy sobie w głęboko w oczy, jesteśmy jednością przez ten moment. Podłączenie do dystrybutora :) = się zawsze 100% zadowolenie i uśmiech od ucha do ucha.

Ps. Pisząc tego posta niejednokrotnie odrywałam się, żeby właśnie to uczynić :)